Góra Tianmen

3.12.2012

Dzisiaj z samego rana, czyli o 7.00, wstaliśmy w zimnym pokoju, ubraliśmy się w zimnym pokoju i zeszliśmy do zimnego wspólnego lobby po jakieś informacje i Internet. Postanowiliśmy zmienić hostel, jednak jesteśmy zmarzlaki. Nim znaleźliśmy kolejny, nim uzyskaliśmy jako takie informacje, jak dojechać w góry, jak dojechać na dworzec kolejowy i jak dojechać do Hong Kongu (bo przecież piątego musimy wyjechać z Chin, wiza tylko dwudziestodniowa), była już dziesiąta.

Dopiero koło 10.30 byliśmy koło dworca (nie mogliśmy trafić na właściwy autobus pomimo wskazówek), o 11 znaleźliśmy hotel, który był „naprzeciwko dworca” – i to był oficjalny jego adres. Dużo było po drodze zawirowań, nie będę już wnikać w szczegóły, ale bariera językowa była podstawą naszych problemów. Znowu pojawił się ktoś w rodzaju anioła stróża, ten pomógł nam znaleźć hotel, który był zamknięty i remontowany. Sąsiadka zadzwoniła do „szefa”, który był nie wiadomo gdzie, ale przyjechał po 10 minutach, wpuścił nas do środka i dopiero dostał wiadomość od serwisu, za pomocą którego rezerwowaliśmy miejsca, że powinien spodziewać się gości. W końcu o 11.20 byliśmy na dworcu z zamiarem kupienia biletu do miejscowości przygranicznej z Hong Kongiem. Nie mogliśmy się znowu dogadać, na szczęście dziewczyna, która stała za nami znała trochę angielski. W końcu do płacenia, a my nie mamy gotówki, bo od dwóch dni żaden bankomat nie chce nam wypłacić pieniędzy (tam mają piny sześcioznakowe i wariują przy naszych czterech). Poszukiwania dobrego bankomatu: trzeba się wrócić do centrum. Dziewczyna poszła z nami, wzięliśmy taksówkę, za którą ona nawet zapłaciła, z własnej woli! Dopiero drugi bankomat z nami zaczął współpracować. Z powrotem na dworzec, bilety kupione. Teraz można spokojnie zacząć szukać wyciągu na górę Tianmen. Na szczęście widać go z daleka, po 10 minutach byliśmy już na miejscu. Bilety na niego kupiliśmy już rano w hostelu. Ze zniżką wyszło po 210 juanów za osobę (!). Ale warto. W zasadzie na tym mój wpis powinien się skończyć, a zacząć się powinny same zdjęcia, bo widoki odbierały nam mowę. Ja dowiedziałam się, że jednak mam lęk wysokości i poczułam się jak osiołek ze Shreka, ale Jacek na szczęście ma warstwy. Całość zdążyliśmy przejść przed zachodem słońca.

Kilka słów o samym wyciągu: jest to jeden z najdłuższych na świecie, zaczyna się w centrum miasta na poziomie ok. 150 m n.p.m., przechodzi nad dwoma górami. Stacja końcowa usytuowana jest na wysokości ok. 1500 m n.p.m. To tak, jakby z Krupówek wjechać prosto na Kasprowy Wierch! Na górze, a jakże, znajduje się kolejna buddyjska świątynia. Właściwie nie różni się od poprzednio odwiedzanych, ale jest pięknie usytuowana.W drodze z góry można wysiąść z wyciągu na stacji pośredniej, wejść w autobus zawożący turystów do wielkiej dziury, do której można się wspiąć po 908 schodach (Jacek się nudził, to policzył). Mniej lub bardziej stromych. Wróciliśmy bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi. To była ostatnia z atrakcji zaplanowanych w Chinach, jutro cały dzień i całą noc przeznaczamy na jazdę pociągiem, a potem cały dzień na przekroczenie granicy i ulokowanie się w Hong Kongu.

  1. mnie tam ściska w dołku jak patrzę na te wysokości… Nawet zdjęcia są dla mnie nie do przełknięcia, choć naprawdę – piękne!

  2. Kochani – od dwóch godzin czytam Wasze wpisy (lepsze niż książka:)) i w tym miejscu nie mogę już dłużej milczeć – przepiękna wyprawa – a wasze podróże kształcą nie tylko Was:), przepiękne zdjęcia – a te Góry – co ja bym nie dała żeby je zobaczyć! a w pomysłach na ciekawe zdjęcia u mnie przodujecie( Jackowi co rusz to coś z ust, głowy wychodzi albo trzyma jakąś budowlę w rękach:)) Pozdrawiam Was serdecznie z zadeszczonego obecnie Wiednia i czytam dalej! :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *