Karakorum i inne przypadki

14.11.2012

Podróż na zachód przebiega bardzo spokojnie. Całodzienna jazda autobusem była bardzo komfortowa, a porównując z poprzednimi dwoma – wręcz luksusowa. Porządny, duży autobus, wygodne siedzenia, ciepło i asfalt na drodze – to wszystko, czego oczekuje europejski turysta. Jedyna atrakcja to zmiana pękniętego koła w połowie drogi. Wszyscy pasażerowie pomagali kierowcy z wymianą… mentalnie. Tak naprawdę ja wyłożyłam się na wolnych chwilowo siedzeniach, Jacek pstrykał fotki i rozmawiał z poznanymi w hostelu innymi podróżnikami (w liczbie: 5, mieszanka kanadyjsko-angielsko-hiszpańska z domieszką francuską). Reszta pasażerów skorzystała z momentu, aby „odwiedzić matkę naturę” gdzieś na pustyni.

Po dotarciu do Karakorum znalezienie noclegu również nie stanowiło problemu. Nasi nowi znajomi szybko dogadali się z kobietą oferującą noclegi już na przystanku, wpakowaliśmy się do dwóch taksówek i już byliśmy rozlokowani w ciepłej jurcie. Jeszcze kolacja z „wegetariańskich” buuzów (czyli wypchanych kapustą dla odmiany) i już smacznie spaliśmy.

Rano poszliśmy do słynnego monasteru. Karakorum jest pierwszą, starożytną stolicą Mongolii. Dzisiaj zostały już tylko jurty i teren monasteru. Na słynny klasztor składa się kilka małych świątyń, w każdym wnętrzu 3 duże, siedzące posągi najczęściej kolejnych wcieleń buddy, ale też i sławnych królów. W okresie rozkwitu było tam kilkadziesiąt takich świątyń, każda mogła pomieścić na oko 30 wiernych. Niestety rządy komunistyczne postanowiły zniszczyć większość, pozostawiając tylko kilka najstarszych jako muzeum kultury mongolskiej dla turystów. Jednak my akurat trafiliśmy na dziwną ceremonię w jednej z świątyń. Kilkunastu chłopców i mężczyzn, ubranych w szaty buddyjskie siedziało z twarzami zwróconymi ku sobie, nucąc monotonne melodie (jak się uda, zamieścimy audio). Z kadzidłami i towarzyszącym półmrokiem robi to wrażenie.
Świątynie są napakowane malowidłami, posągami i gadżetami mającymi chronić ludzi wewnątrz przed złymi duchami. Nawet progi mają wysokie, zazwyczaj prawie do kolan, jako fizyczna przeszkoda dla demonów. Pod żadnym oczywiście pozorem nie wolno na niego stanąć (na próg, nie na demona)!

 

Po przydługawym spacerze po mieście, które wielkością i wyglądem przypomina raczej większą, zapyziałą wioskę, wróciliśmy do gorącego wnętrza jurty i oddaliśmy się do dyspozycji dziadka snu, aż do wieczora. Jacek miał gorączkę, którą szczęśliwie wypocił, ja czytałam przewodnik po Chinach. O zachodzie słońca poszliśmy jednak na pobliskie wzgórze, na którym wybudowano pomnik na cześć któregoś króla (zapewne Czyngis Chana), skąd rozpościerał się uroczy widok na spowitą śniegiem okolicę.

Wieczorem nasza gospodyni przyszła do naszej jurty, dzięki temu dostaliśmy garść ciekawostek o Mongolii. Na przykład każdy obywatel raz w życiu może „kupić” sobie kawałek ziemi, jakieś 10 arów w dowolnie wybranym przez siebie miejscu, poza parkami narodowymi. Cudzysłów znaczy, że nie musi za niego płacić, a jeśli nie prowadzi na tej ziemi działalności gospodarczej, to nikt żadnych podatków od obywatela nie oczekuje. W zasadzie wychodzi na to, że im ktoś ma więcej dzieci, tym ma więcej ziemi. Raj dla Polaka, jednak Mongołowie nie korzystają z tego przywileju! Dlaczego, pytam, ano dlatego, że to oznaczałoby zmianę trybu życia. Mając ziemię, trzeba o nią dbać, odgrodzić od innych, zbudować coś na niej i tego potem pilnować, więc dalsze wędrówki odpadają. A przecież prawdziwa dusza mongolska to dusza nomadzka! Po co mam się przywiązywać do jednego miejsca, skoro tyle jest przestrzeni do zobaczenia – uważa typowy Mongoł.

Bez przygód wróciliśmy do Ułan Bator. Jak dobrze jest w większym mieście, gdzie jest Internet, więcej Polaków (w sumie ośmioro w hostelu) i ciepła, bieżąca woda. Już nawet miejscowe nawyki uliczne nie budzą we mnie zdumienia. W osobistym słowniku pojawiło się nowe wyrażenie określające przejście przez ulicę „na Mongoła”, czyli na siłę, bez pasów czy świateł, trzeba wejść pewnie na jezdnię pokazując innym swoje zdecydowanie. To nawet działa!

  1. Dopiero w innej kulturze widać, jak bardzo jesteśmy Europejczykami. Ciepła woda, czystość, kulturalne zachowanie – tego pragniemy tak najbardziej. Tylko nie nauczcie się pluć pod nogi!

  2. @Mama:
    Nie, mają tylko kilka warstw materiału.

    @Dobranocka:
    No właśnie nie, w Polsce przynajmniej jak już wejdziesz na pasy, to cię przepuszczą, a tu nie. Co z tego, że masz zielone, i tak musisz sobie wymusić pierwszeństwo. W drugą stronę też to działa, chociaż autem łatwiej się wymusza. :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *