2 II 2013
Ponieważ czas powrotu w zimne strony zbliża się wielkimi krokami, rano postanowiliśmy zrealizować nasz pierwotny i wypożyczyć skutery. Finansowo nie stanowi to problemu: 24 godziny kosztują 20 zł, litr paliwa 4 złote. W zasadzie przejechaliśmy jakieś 60 km. wydając na paliwo chyba 8 zł. Dzięki powiększeniu zasięgu naszej moblilności mieliśmy przyjemność zgubić się na mało uczęszczanych drogach, trafić na plantację daktyli, a tutejsi pokazali nam, jak się je zbiera z palm. Obrazki sielskie i anielskie jak w programie Cejrowskiego.Co prawda trzeba było się przestawić na ruch lewostronny, ale trochę już jeździliśmy rowerami, więc nie było to takie trudne. Pierwsze obroty kół skutera wiązały się z coraz większą uciechą Jacka i moim totalnym przerażeniem (tam idzie ślimak, ZWOOOLNIIIIIIIJ!), ale można się przyzwyczaić, skuter jest bardzo stabilnym urządzeniem i nie przewraca się tak łatwo jak np. rower.
Dojechaliśmy do miejsca, które szukaliśmy, czyli przystani, w której można było wypożyczyć kajaki. Wsiedliśmy na jednego i zagłębiliśmy się w dosyć specyficzny las, który wyrasta na spokojnej wodzie. Istnieje dlatego, że przybrzeżne klify ułożyły się w specyficzny sposób, tworząc naturalną przystań, gdzie woda morska jest wolna od zamętów i fal. Teren jest dosyć płaski, więc dosyć duży obszar jest po prostu „zalany” wodą. Drzewa wyrastają wprost z wody, a między korzeniami schronienie mają różne egzotyczne ryby i robaczki, a na drzewach bawią się małpki. Płynie się w takiej przestrzeni z wrażeniem, że się lata i jest się częścią krajobrazu. W drodze powrotnej powiosłowaliśmy w poszukiwaniu miłej plaży, niestety popołudniowa pora to pora odpływu. Nie tylko nam dała się we znaki, problem miał też właściciel pewnej łajby, która została uziemiona (dosłownie) do rana.Rano zapobiegawczo kupiliśmy sobie coś do jedzenia, czyli kiść bananów. Nie mieliśmy okazji ich zjeść, a kiedy je wyciągnęliśmy z plecaka okazały się totalną papką, kulą bananową. Nic się nie zmarnowało, na brzegu czekało już na nas stado małp, które ochoczo rozwiązały nasz problem jak się tych bananów pozbyć. Właściwie to oblazły nas z każdej strony, aż zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie są te makaki przypadkiem niebezpieczne. Trochę się na nas z wyrzutem gapiły, jak od nich uciekaliśmy, że nie starczyło żarcia dla każdej, ale byliśmy niugięci – w końcu wracamy z Chin, gdzie trza było być twardym, nie miętkim i mamy już doświadczenie.
Takie małpki Was obsiadły jak miała Pipi z książki? Ponoć potrafią boleśnie ugryźć. Ale to nic wielkiego, nawet Justynka to potrafi… ;-)