Przez granicę do Pekinu

17.11.2012

Cóż, jednak nie zawsze opłaca się kombinować.

Dojechaliśmy do granicy mongolsko-chińskiej po 7 rano i od razu udaliśmy się do kas przy dworcu, żeby kupić bilet przez granicę, do Erenhot (po chińsku: Erlian). O dziwo, nie dość że dostaliśmy bilet na pociąg i nie był zbyt drogi, to miał odjeżdżać lada chwila. Nie starczyło nawet czasu, żeby wymienić resztkę mongolskiej waluty. Przeżyliśmy tylko chwilę grozy, kiedy nie mogliśmy znaleźć tego pociągu na żadnym peronie, a był już czas odjazdu – dopóki ktoś nam po rosyjsku nie wyjaśnił, że: spokojnie, jeszcze nie przyjechał. Jak się później okazało, pomimo kwadransa spóźnienia pociąg stał potem jeszcze przez ponad półtorej godziny i odbywały się różne kontrole: paszportowa, celna, biletów, wypełniało się jakieś papiery. W końcu ruszyliśmy i oto ukazały nam się Chiny.Jeszcze w pociągu rozmawialiśmy chwilę po Rosyjsku z jedną współpasażerką, która zapewniała nas, że do Pekinu dużo lepiej (taniej) jest dojechać autobusem, który powinien kosztować około 200 juanów (100 zł) od osoby, podczas gdy pociąg – około 500.

Kontrola po chińskiej stronie przeszła szybko, więc od razu udaliśmy się za wskazówkami miejscowych na stację autobusów. Znowu bariera językowa… pani w okienku na wszelkie próby kupienia biletu do Pekinu reagowała gestami odmownymi, jakby takie miasto w ogóle nie istniało (tak, używaliśmy nazwy „Beijing”), a potem już tylko nas ignorowała. Za to przechodząca akurat obok inna pracownica dworca powiedziała w bardzo słabym angielskim, że już dzisiaj autobusu nie będzie, musimy zaczekać na jutrzejszy o 14:00. I że jest tu też hotel, gdzie możemy przenocować. Cóż było robić, wzięliśmy pokój (80 juanów) i zostaliśmy całą następną dobę. Próbowałem jeszcze raz uderzyć do tej pani w okienku, żeby kupić bilet na następny dzień, ale reakcja była ta sama. Może mogą sprzedawać tylko w dniu wyjazdu?

Miasteczko Erlian niczym specjalnym nas nie urzekło. Po prostu kilkusettysięczna chińska dziura – nic do zwiedzania, nic do podziwiania. Udało się przynajmniej znaleźć restaurację, gdzie były fotografie jedzenia, wzięliśmy oboje ryż „z czymś”.

Wersja z grzybkami była niezła, ale mięsko było tak pikantne, że Marta się poddała i musieliśmy się zamienić. Ja tam lubię na ostro.

Wyobraźcie sobie nasze poirytowanie, kiedy następnego dnia pani w kasie odmówiła nam biletów dokładnie jak dzień wcześniej. A na dworcu kolejowym: „dzisiaj pociągu nie ma”.

Spotkaliśmy za to dwie grupki turystów, w sumie 8 osób. Łatwo ich wyłowić z tłumu dzięki plecakom i rysom twarzy. Szli akurat wszyscy na przystanek autobusowy, więc ich odprowadziliśmy. W kupie siła, jak to powiadają, może więc uda się załatwić jakiś tańszy a prywatny transport… ale oto ichnia logika: Chińczyki za taxi dla dwojga mają cenę 400 juanów za osobę, a dla siedmioro – 400 juanów za osobę. Niczego nie udało się utargować. No więc jedziemy z Włochem, Nowozelandczykiem, Australijką i dwiema Brytyjkami, z czego jedna ma polskich rodziców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *