13.02.2013
Nasze wojaże dobiegły końca, jesteśmy we Wrocławiu. Cali, zdrowi i zmarznięci.
Ostatnie dwa dni wizyty w Tajlandii spędziliśmy ponownie w Bangkoku, gdzie przepakowaliśmy się, zakupilśmy drobne pamiątki i popracowaliśmy trochę dla Vinniego. Sporo mu zawdzięczamy, więc na pamiątkę skeciliśmy mu takiego kraba.
Lot do Polski trwał łącznie około 12 godzin, z przesiadką w Moskwie. Pierwsza część podróży zleciała nam bardzo szybko, bo samolot był wielki, wygodny i pełen atrakcji. Zabierał około 300 pasażerów (10 w jednym rzędzie), był to bodajże Airbus A330. Kolekcja najnowszych hitów kinowych do wyboru przed nosem, dwa posiłki i widoki za oknem umilały nam czas, że nawet nie zdążyliśmy się znudzić dziesięciogodzinnym lotem.
Powyżej pasmo gór Hindukusz, poniżej widok na Kabul (stolicę Afganistanu, gdyby ktoś nie wiedział).
W pewnym momencie byliśmy niezmiernie zaintrygowani, co to za prosta, jakby wypalona linia na ziemi, ciągnąca się na setki kilometrów. Jakieś UFO zaznaczyło sobie strefy wpływów, czy co…
Aż w końcu mnie olśniło. A Wy zgadnijcie sami. :-)
Podmoskiewskie lotnisko Szeremietiewo spotkaliśmy już drugi raz w swojej podróży, ale tym razem lecieliśmy dalej. Niemniej przejście z jednego terminalu do drugiego zajęło nam prawie pół godziny marszu! Ale i tak chyba to w Hongkongu było większe, bo tam operowało nawet wewnętrzne metro.
Dziękujemy serdecznie Robertowi i Marcie, którzy przyjechali po nas na lotnisko w Warszawie i zaoferowali poczęstunek. Kanapki były przepyszne, takie polskie…
A w ogóle Warszawa przywitała nas dość chłodno i ten zapas słońca, który w sobie zmagazynowaliśmy, szybko się kurczy. Mamy za to tutaj inne przyjemności, jak śnieg albo większa korzyść z przytulania się.
Podziękowania należą się oczywiście też Bratu Piotrowi, który wyrwany z łóżka przed 4 nad ranem dzielnie wskoczył w auto i odebrał nas z dworca.
Wracamy do Wrocławia, do pracy (lub bezrobocia), rodziny, chóru i znajomych.
A podziękowań dla Piotrka który o 3:30 w nocy jechał na dworzec we Wrocławiu to nie ma? Dobra, zapamiętam sobie… :P
No jak nie ma, jak jest? :-P
Kurcze, będzie mi brakowało Waszego bloga w RSSie ;-)
Pozostaje życzyć bezbolesnego zderzania z naszą sielską rzeczywistością!
Ta linia to na pewno jakiś równoleżnik :P
Lubię to!
a poważnie – to dym z silników? POŻAR?!?!?!?!?