18 listopada 2012
Dojechaliśmy do Pekinu późnym wieczorem. Z plecakami, kurtkami, rękawiczkami i czapkami trochę się gotowaliśmy na czyściutkich, pięknie oświetlonych ulicach. Powędrowaliśmy do hostelu rekomendowanego przez nowych znajomych. Jeśli wcześniej zdawaliśmy sobie sprawę, że Pekin to duże miasto, teraz mogliśmy te myśli pognieść i wyrzucić do kosza. Pekin to coś więcej. Patrzyliśmy na mapę miasta (zapisaną wcześniej w komórce dzięki wujkowi Google), gdzie widzieliśmy proste uliczki wijące się wokół centrum ładnymi okręgami. W rzeczywistości te, jak nam się zdawało, uliczki to ogromne ulice po cztery pasy w każdą stronę, plus 2 pasy dla rowerów, pasy zieleni, szerokie chodniki, znowu pas zieleni i drugi chodnik. Między dwoma takimi poprzecznymi ulicami można zmieścić całą dzielnicę wrocławską. Spacer mieliśmy dłuższy, niż się tego spodziewaliśmy. Czytaj dalej