Ułan Bator

1.11.2012

Stolica Mongolii przywitała nas chłodno, ale potem się rozpogodziło – jak przystało na kraj, w którym nie ma chmur 260 dni w roku. Tak więc po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w miasto szukać atrakcji. Okazało się, że największą atrakcją jest główna ulica (Peace Avenue), na której panuje zamęt większy niż w szczycie w Nowym Yorku. Najwyraźniej pierwszą zasadą ruchu drogowego jest tutaj: wymuszaj pierwszeństwo. Kierowcy „wpychają się” na inne pasy, jeśli tylko uznają, że się im to opłaci, piesi notorycznie przebiegają na czerwonym pomiędzy omijającymi ich o centymetry i ciągle trąbiącymi samochodami… jednak jakoś prawie wszystkim udaje się wyjść bez szwanku, ludzie chodzą o własnych siłach, a auta generalnie nie są poobijane. Są nawet w miarę nowe, przy czym prawie połowa ma kierownicę po prawej stronie – import z Japonii przez Rosję. Czytaj dalej

Dzień muzeów

3 XI 2012

Wczoraj był zwiedzania stolicy Mongolii ciąg dalszy, z jedną różnicą: temperatura -7st. C. Rano pojechaliśmy kupić bilety autobusowe na dzisiaj, potem udaliśmy się do starego monasteru przerobionego na muzeum w centrum miasta. Tam podziwialiśmy przeogromne ilości posągów niesamowitych wyobrażeń Buddy, Buddy kobiety, najróżniejszych stworów i demonów. Pośród wielu skomplikowanych zasad, na które składa się ta wielobarwna religiokultura, można wyciągnąć jedną, którą na pewno zrozumieliśmy: Im straszniejsze demony lub postacie, tym mają więcej mocy. Z pewnymi wyjątkami oczywiście. Poza tym, im więcej bóstwo ma rąk lub twarzy wokół głowy, tym jest lepsze. Czytaj dalej

Dalanzadgad

4 XI 2012

Nasza podróż na południe zaczęła się całkiem niewinnie. Z Hostelu do przyjemnej kawiarni, z przyjemnym jedzonkiem.

Potem było już tylko gorzej. 14 godzin w autobusie wielkości mydelniczki z 30 innymi osobami i ich bagażami. O tej porze roku raczej nie ma już turystów, podróżują jedynie ludzie – mężczyźni – najczęściej handlarze różnego rodzaju towarami, którzy przyjeżdżają z dalekiej prowincji na kilka dni do stolicy. Często objętość ich bagaży jest dwa razy większa niż objętość samych podróżników. Czytaj dalej

Wycieczka na Gobi cz. 1

5 XI 2012

Wstaliśmy rano wyspani i szczęśliwi, gotowi na nowe wyzwania. Jeszcze Jacek walnął się 3 razy w głowę przy wychodzeniu z toalety (to na szczęście, mam nadzieję) i już czekaliśmy przed „hotelem” na umówiony bus z kierowcą i przewodniczką. Niestety nie odbyło się bez komplikacji, bo pojawili się godzinę później, z busem z przyciemnianymi szybami, na co ostro zareagował Juan, Hiszpan. Niestety nie mówi on po angielsku, więc jego żale i pretensje rozumiała tylko jego dziewczyna, tłumacząca to na angielski, z angielskiego tłumaczka kierowcy, co już nie miało takiej mocy przebicia. Po godzinie stania i niewyraźnej konwersacji kierowca obiecał wymienić bus. Czytaj dalej

Wycieczka na Gobi cz. 2

6.11.2012

Dzisiaj musieliśmy niestety zacząć od wstania z łóżek. Przed zaśnięciem nagrzaliśmy sobie do około +25 stopni, a kiedy się obudziliśmy, w jurcie było około -5. Nawet mimo tego, że oprócz piżamy miałem na sobie kalesony, polar, dwie pary skarpet i czapkę na głowie, nie obyło się bez naciągania dodatkowej kołdry na śpiwór. No dobrze, Marta też oddawała nieco ciepła.

Mieliśmy wyjechać około 9 rano, ale że nasza przewodniczka była tu najmłodszą miejscową kobietą, to na nią spadły zaszczytne obowiązki, jak szykowanie jedzenia nam, gospodarzom, kierowcy i sobie, i wyczyszczenie jurty przed odjazdem. Wyjechaliśmy godzinę później i podążyliśmy w stronę gór, a konkretnie… ale to zaraz. Czytaj dalej

Uwierz tu Mongołowi

10.11.2012

Obudziłem się około 5 rano. Z zimna. Ciemno, nic nie widać. Piecyk już dawno wygasł, temperatura w jurcie spadła do około -10 stopni. Mój śpiwór stanowczo nie nadaje się do takich temperatur. Cóż, skoro spać się nie da, to przynajmniej napalę dla innych. I tak z pomocą latarki ułożyłem z drewna ładny stosik, który zapalił się już za trzecim podejściem. Zaczęło promieniować miłe ciepełko, po chwili udało mi się zmrużyć oczy. Dokładałem jeszcze kilka razy, bo drewno spala się bardzo szybko, a piecyk malutki. W międzyczasie trzeba było pójść po więcej szczap, na szczęście stos drewna wszelakiego był o kilkanaście metrów dalej, a pies tylko spokojnie patrzył, jak przeszukuję odpowiednio krótkich albo dających się złamać kawałków. Czytaj dalej

cisza przed burzą

11.11.2012

Dzisiaj Niedziela. Właściwie dopiero teraz orientuję się, że jest nasze święto narodowe. Cóż, została jeszcze godzina do północy, to może przynajmniej na dobranoc pomruczymy narodowy hymn.
Byliśmy rano grzecznie na mszy, pewnie ostatniej przez bardzo długi czas. Już Jacek pisał o katedrze w Ułan Bator, ale dopiero dzisiaj mieliśmy okazję zobaczyć jej właściwe wnętrze. Zazwyczaj niestety msze odbywają się w małym pomieszczeniu na wysokości piwnicy. Dlaczego? Bo jest cieplej. Na moje stwierdzenie, że na górze wcale nie jest zimniej niż w większości polskich kościołów, Ksiądz ze spokojem odpowiedział, że ciepło jest atrakcyjne dla wiernych. Gdyby mieli spędzić godzinę w mniej komfortowych warunkach niż domowe, nie przyszliby. Wszystko stało się jasne. Nie oparliśmy się pokusie sprawdzenia akustyki wnętrza i zaraz pośpiewaliśmy kilka znanych kawałków odpowiednich dla otoczenia (Ubi Caritas, Ave Verum, Preis und Anbetung). Dźwięk rozchodził się pięknie w pustej przestrzeni. Czytaj dalej

Karakorum i inne przypadki

14.11.2012

Podróż na zachód przebiega bardzo spokojnie. Całodzienna jazda autobusem była bardzo komfortowa, a porównując z poprzednimi dwoma – wręcz luksusowa. Porządny, duży autobus, wygodne siedzenia, ciepło i asfalt na drodze – to wszystko, czego oczekuje europejski turysta. Jedyna atrakcja to zmiana pękniętego koła w połowie drogi. Wszyscy pasażerowie pomagali kierowcy z wymianą… mentalnie. Tak naprawdę ja wyłożyłam się na wolnych chwilowo siedzeniach, Jacek pstrykał fotki i rozmawiał z poznanymi w hostelu innymi podróżnikami (w liczbie: 5, mieszanka kanadyjsko-angielsko-hiszpańska z domieszką francuską). Reszta pasażerów skorzystała z momentu, aby „odwiedzić matkę naturę” gdzieś na pustyni.

Czytaj dalej

Ostatni dzień w Ułan Bator

15.11.2012

A więc ostatni dzień w Mongolii. Szczecinianie pojechali wcześnie rano pociągiem bezpośrednio do Pekinu (za około 100 dolarów za osobę), reszta Polaków ma „luźny dzień” i wyjście pod wieczór na Bonda. My wyjeżdżamy dopiero o 16:30, więc zdecydowaliśmy się zobaczyć jeszcze jedno muzeum: narodowo-historyczne. Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się czegoś lepszego, no ale dla zabicia czasu jakoś dało radę. Czytaj dalej

Przez granicę do Pekinu

17.11.2012

Cóż, jednak nie zawsze opłaca się kombinować.

Dojechaliśmy do granicy mongolsko-chińskiej po 7 rano i od razu udaliśmy się do kas przy dworcu, żeby kupić bilet przez granicę, do Erenhot (po chińsku: Erlian). O dziwo, nie dość że dostaliśmy bilet na pociąg i nie był zbyt drogi, to miał odjeżdżać lada chwila. Nie starczyło nawet czasu, żeby wymienić resztkę mongolskiej waluty. Przeżyliśmy tylko chwilę grozy, kiedy nie mogliśmy znaleźć tego pociągu na żadnym peronie, a był już czas odjazdu – dopóki ktoś nam po rosyjsku nie wyjaśnił, że: spokojnie, jeszcze nie przyjechał. Jak się później okazało, pomimo kwadransa spóźnienia pociąg stał potem jeszcze przez ponad półtorej godziny i odbywały się różne kontrole: paszportowa, celna, biletów, wypełniało się jakieś papiery. W końcu ruszyliśmy i oto ukazały nam się Chiny. Czytaj dalej