Dzień schodów

29.11.2012

Dzisiaj udało nam się dotrzeć na górę Hua shan. Godzina jazdy autobusem, kilka minut taksówką, 150 yuanów za wstęp do parku, kolejne 150 za wyciąg wagonikowy pod szczyt północny. Góra składa się z pięciu szczytów: północnego, południowego, wschodniego i zachodniego oraz centralnego. Ścieżki raczej niezbyt górskie, bo to po prostu długie betonowe schody, za to jakie widoki!! Góra jak na chińskie warunki nie jest zbyt wysoka, bo w najwyższym punkcie (południowy szczyt) ma 2160 m n.p.m., ale kolejka górska ma dolną stację na ok. 450 m n.p.m i w tym szczególe tkwi całe jej piękno. Czytaj dalej

Zapora na Jangcy

1.12.2012

W Yichang zatrzymaliśmy się z jednego tylko powodu – wielkiej zapory, która znajduje się bardzo blisko tego miasta. Samo Yichang ma tylko pół miliona mieszkańców, jak na standardy chińskie to ledwie mała mieścina. No ale nie na tyle mała, żeby nie można się było w niej zgubić. Czytaj dalej

Łódką w dolinie

2.12.2012

O 5 rano dojeżdżamy do Zhangjiajie (czyt. <Zańg żia żie> z akcentem na każdą sylabę). Miało być tak pięknie, tym razem od razu wzięliśmy taksówkę z dworca, pokazaliśmy chińską wersję adresu taksówkarzowi, ten nas zabrał na miejsce. 5.30 rano. Dobijamy się do drzwi hostelu na dziwnie wyglądającej ulicy, odpowiada nam cisza zakłócana kłótnią chyba dwóch Chinek (okropieństwo, wszystko na wysokich rejestrach). Mija 5, 10 i 15 minut, kiedy dajemy sobie spokój. Zdecydowanie ostatnio mamy pecha. Zanotowaliśmy sobie jeszcze jeden hostel, który może nas przyjąć, ale oczywiście nazwa i adres tylko wersja angielska. Jacek wyciągnął telefon, postukał, popukał i znalazł niezabezpieczoną sieć, wszedł na strony, wyszukał adres i nazwę i oto jesteśmy o 6.00 na czwartym piętrze ciemnego budynku i przez kolejne pół godziny będziemy pukać w kolejne drzwi. Czytaj dalej

Góra Tianmen

3.12.2012

Dzisiaj z samego rana, czyli o 7.00, wstaliśmy w zimnym pokoju, ubraliśmy się w zimnym pokoju i zeszliśmy do zimnego wspólnego lobby po jakieś informacje i Internet. Postanowiliśmy zmienić hostel, jednak jesteśmy zmarzlaki. Nim znaleźliśmy kolejny, nim uzyskaliśmy jako takie informacje, jak dojechać w góry, jak dojechać na dworzec kolejowy i jak dojechać do Hong Kongu (bo przecież piątego musimy wyjechać z Chin, wiza tylko dwudziestodniowa), była już dziesiąta. Czytaj dalej

Podskok adrenaliny

9.12.2012

Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na wielkomiejską rozrywkę zwaną parkiem rozrywki. Do wyboru mięliśmy Ocean Park i Disneyland. Jako, że żadne z nas nie jest dziewięcioletnią dziewczynką, postanowiliśmy zacisnąć zęby i pójść oglądać foki. Czytaj dalej

Wyspa szczęścia

10.12.2012

Niedziela, kościółek. Odwrotnie niż w Chinach, gdzie czasem był, a czasem nie było w ogóle, w Hongkongu jest duży wybór, bo jest około 45 katolickich parafii, plus kilka (-naście?) rozrzuconych po wysepkach. Wybraliśmy kościół „różańcowy”, całkiem ładny, blisko i przede wszystkim z mszą o przyzwoitej porze (czyli skoro świt, o 12:30). Niezbyt duży, mieścił pewnie z 200 osób, ale za to był pełny. Czytaj dalej

Trochę fizyki, trochę historii.

10.12.2012

Dzisiaj postanowiliśmy zobaczyć dwa muzea. Pierwsze, noszące dumnie nazwę „Museum of science” sprawiło nam dużo przyjemności. Porównujemy je do parku nauki w Warszawie, bo zasada istnienia tego przybytku jest taka sama. Mają tam kilkadziesiąt stanowisk laboratoryjnych, w których dosłownie można się pobawić używając praw fizyki, wiadomości o społeczeństwie, budowy człowieka, technologii, itp., itd. Czytaj dalej

Z HK do BK

12.12.2012

Ostatniego dnia w Hongkongu zrobiliśmy sobie tylko spacerek po parkach i przyległościach. Przez przypadek trafiliśmy do ogrodów: botanicznego i zoologicznego, które są tu dostępne za darmo. Rewelacyjne – można sobie w środku miasta znaleźć ławeczkę pod ładnym drzewkiem (np. bananowcem) i poczytać albo poprzedrzeźniać małpy. Sporo jest też ptaków. Czytaj dalej

Tuk tukiem po Buddach

14.12.2012

Pomijając już to, że w Bangkoku upał straszliwie rozleniwia i skłania raczej do szukania cienia niż wałęsania się po mieście, są tu naprawdę spore odległości – co na mapie wydaje się być niedaleko, zabiera sporo czasu i energii. Dlatego tak bardzo popularne są tu różne rodzaje taksówek. Są te zwykłe, chwalące się, że mają taksometr (chociaż o jego włączenie trzeba się upomnieć, inaczej zedrą z turysty co najmniej 3 razy drożej). Potem są mototaksówki, czyli pan na motorku biorący jednego pasażera – oni najmniej stoją w korkach. No i są „tuk tuki” – czyli zmotoryzowane riksze. Na taki właśnie sposób poruszania się po mieście dzisiaj się zdecydowaliśmy. Czytaj dalej